Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bez słowa przycisnęła go do siebie i, głaszcząc po włosach, wzdychała raz po raz.
Nie pytał jej o nic, zajęty myślą o koszyczkach, które musi w terminie oddać białemu kupcowi.
— Ach! — wyrwało mu się westchnienie, gdyż myśl miał ciągle zaprzątniętą przerwaną robotą.
Chuda, zbiedzona Soncza, matka chłopca, popchnęła go ku drzwiom i, nic nie mówiąc, zapłakała.
Amra wyszedł szybko, dziwiąc się, że to już po raz trzeci woła go dziś matka, tuli ku sobie, chcąc powiedzieć mu coś ważnego, na co jednak nie może się widocznie zdobyć.
— Słuchajcie, dziewczynki! — rzekł do dwuch młodszych siostrzyczek — Hubli i Radżori, łupiących cienkie pasemka bambusowych prętów. — Co to znaczy? Mama woła mię ciągle do siebie, ale nic nie mówi! Przed chwilą wydało mi się, że nie ma odwagi mi powiedzieć coś bardzo ważnego...