Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swoje siły duchowe, aby dojść do prawidłowego postanowienia.
Tam w jurcie urtońskiej doszedłem do przekonania, że nie mogę narażać swoich towarzyszy niedoli i męczeńskiej włóczęgi na ryzykowne, do hazardu podobne spotkanie z baronem. Myślałem o tem, żeby namówić p. Władysława i innych do dalszej drogi przez Gobi. Zwlekałem tymczasem, czekając na świeże wieści, szybko roznoszące się po Mongolji.
Istotnie doszły mnie wkrótce.
Do urtonu, gdzie zmienialiśmy konie, wpadł, jak szalony, jeden z kolonistów, mających swój „choszun“ w pobliżu Uliasutaju.
Zdyszanym głosem, płacząc na wspomnienie o wypadkach, opowiedział, że do miasta przybył od barona Ungerna kozak z pismem, zabraniającem mieszkańcom opuszczać Uliasutaj pod groźbą kary śmierci. Jednocześnie pismo zapowiadało prędkie przybycie oddziału dla przeprowadzenia dochodzenia sądowego i wymiaru sprawiedliwości.
Mieszkańcy zaczęli wykradać się z miasta, lecz, jak się okazało, ludność została już uprzedzona i należycie zorganizowana. Ucie-