Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trem, a nad tą ponurą miejscowością krążyły sępy i kruki, przeraźliwie kraczące.
Nareszcie Jenisej przerwał lodowe więzy, i przede mną mknął wezbrany potworny potok mętnej, wirującej wody, unosząc na północ do oceanu resztki kry, porwane drzewa i trupy... trupy.
Wynajęty przeze mnie chłop z pomocą swego syna wsadził mię do czółenka, wypalonego z pnia cedrowego, złożył mój skromny majątek, i, odpychając się długiemi drągami, popłynęliśmy przeciw prądowi, trzymając się brzegu.
Ciężka to była praca! Trzeba było wiosłować około wystających skał, walcząc z szalenie wartkim prądem. Przy samych skałach wszyscy trzej czepialiśmy się rękami kamieni i, wytężając siły, pchaliśmy czółno naprzód. Lecz dla przepłynięcia kilku metrów traciliśmy bardzo dużo czasu, walcząc o każdy centymetr mknącego na nas i porywającego nas za sobą prądu.
Tak płynęliśmy trzy dni, aż dotarliśmy do celu naszej podróży — do oddawna porzuconej kopalni złota. Tam przemieszkałem dwa tygodnie w rodzinie stróża. Biedacy przymie-