Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
III.
TAJEMNICA MEGO GOŚCIA.

Nazajutrz o świcie ruszyliśmy w drogę, porzucając moje pierwsze schronisko. Na jednego z koni położyliśmy cały nasz dobytek, spakowany do worków, przerzuconych przez siodło.
— Musimy zrobić 400—500 wiorst — spokojnie oznajmił mój nowy towarzysz niedoli, który nazywał się wcale nie przemawiającem do serca i rozumu imieniem — Iwana.
— No, to długo będziemy jechać! — zawołałem.
— Nie dłużej, niż tydzień, a może i prędzej będziemy na miejscu — odparł Iwan.
Pierwszą noc spędziliśmy w lesie pod gałęziami wysokiego, rozłożystego świerka. Była to dla mnie pierwsza noc bez dachu nad głową. A ileż takich nocy później spędziłem w ciągu mojej nieskończenie długiej włóczęgi!
Dzień był bardzo mroźny, chyba nie mniej niż 35°R. Pod kopytami koni skrzypiał śnieg.