Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

waliśmy wpływ mroźnych i silnych wiatrów północnych.
Tubylców spotykaliśmy rzadko. Z wielkim trudem odnajdywaliśmy tybetańskich pastuchów, od których nasz Kałmuk kupował barany i otrzymywał wskazówki co do dalszej drogi. Okrążywszy od wschodu jezioro Tassun, spostrzegliśmy niewielki klasztor, w którym stanęliśmy.
W klasztorze oprócz nas popasała jeszcze jakaś grupa podróżnych.
Byli to Tybetańczycy.
Zachowywali się względem nas bardzo wyzywająco; na wszystkie pytania Kałmuka odpowiadali szyderczem milczeniem. Ludzie ci byli uzbrojeni w rosyjskie lub niemieckie karabiny i obciążeni pasami z ładunkami i rewolwerami. Zauważyłem, że bardzo uważnie oglądali nas, oceniając widocznie nasze siły.
Tegoż dnia Tybetańczycy opuścili klasztor.
Kazałem Kałmukowi wybadać przeora klasztoru co do tych podejrzanych gości. Mnich dawał odpowiedzi wymijające, lecz gdym mu pokazał pismo hutuhty z Narabanczi-Kure i du-