tak głośno i tak inaczej, jak wszystkie inne licealne i reszty kościołów, że — jak powiada Karol Witte w swoich wspomnieniach Krzemieńca[1] — nikt się omylić nie mógł, kogo ten dzwon wzywa: na odgłos jego każdy gimnazyasta biegł co tchu w stronę liceum[2].
O godzinie 9-tej punktualnie w kościele licealnym trudno się już było przecisnąć. Na środku nawy, bliżej wielkiego ołtarza, na krzesłach w dwóch szeregach, siedzieli profesorowie z prefektem i dyrektorem na czele, wszyscy w galowych mundurach. W roku 1809 grono to stanowili: znakomity Józef Czech, dyrektor, tyle zasłużony w Akademii Krakowskiej, a w Krzemieńcu wykładający wyższą matematykę; Wojciech Jarkowski, prefekt, wykładający geometryę; Paweł Jarkowski bibliotekarz licealny; Uldyński Józef, profesor historyi powszechnej, łysy jak kolano; Euzebiusz Słowacki, tłómacz Henryady Woltera, nauczający języka i literatury polskiej; Jurkowski, wykładający język grecki; Besser, botanik; X. Osiński Alojzy, ex-pijar, wykładający literaturę łacińską; Lefort, nauczyciel języka francuskiego i geografii; Michalski, nauczyciel języka niemieckiego i historyi (w niższych klasach); Klembowski, nauczyciel malarstwa, i w. w. i. Do roku 1813 widywano także i Tadeusza Czackiego pomiędzy nimi, z niebieską wstęgą pod rozrzuconym mundurem, z łysą, w tył wygiętą głową, z przymrużonemi oczami, z których — jak powiada Korzeniowski — biły promienie rozumu i dobroci[3]. Za nimi, w dalszych ławkach, blisko wejścia, widziałeś pierwszych protektorów szkoły: Filipa
- ↑ Krzemieniec, przygody i wspomnienia studenta pierwszej klasy przez Walentego Spektatora (Karola Wittego). Kraków, 1873. Zob. str. 106.
- ↑ W r. 1834, kiedy zamknięto liceum Krzemienieckie, przebywający podówczas w Genewie Juliusz Słowacki, któremu nieomieszkano donieść o tem z domu, przypomniał sobie brzęczenie tego dzwonka i takie o nim napisał rzewne słowa w liście swym do matki z d. 13 lipca 1834 r.: »Takie samo wrażenie (jak na Genewian muzyka zegarów genewskich) sprawia na was dzwonek szkolny, rozbity, krzemieniecki; niestety, dzwonek ten ogłuchł; głos i śmiechy żaków grających w piłkę, nie rozlegają się więcej (już) po pustej galeryi waszego kościoła. Widzę stąd umarłą twarz waszej mieściny i z większym smutkiem patrzałbym na nią dzisiaj, niż na marmurową i umarłą Wenecyę«. (Listy, I. 171).
- ↑ Tadeusz Bezimienny, str. 159. — Ob. także: Karol Kaczkowski Wspomnienia (Lwów, 1876), I. 52.