Węgrzech, pod Bemem. Ma order Virtuti militari, a żywi najwyższe lekceważenie dla tych ze swoich kolegów, którzy nigdy nie byli w ogniu... Na szczęście, prawie wszyscy, co z nim mieszkają w naszym zakładzie, próbowali wojaczki»... Z kolei, a wciąż oprowadzany przez Matkę Przełożoną, zwiedziłem kaplicę zakładu, bardzo ładną, zupełnie podobną do naszych kościółków wiejskich, z obrazem św. Anny w wielkim ołtarzu (na intencyę założycielki zakładu, księżnej Anny Czartoryskiej). Nie brak też i wielkiego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Kiedyśmy wychodzili z kaplicy, usłyszalem donośny odgłos dzwonka. »Na co to dzwonią?« »To nasz dzwonek obiadowy. Już szósta«. Zanim się pożegnałem z Matką Przełożoną, przyjrzałem się jeszcze, jak cała drużyna dzieci, które aż do tej chwili bawiły się na dziedzińcu, posypała się w kierunku sali jadalnej, poczem wyszedłem na ulicę[1].
W godzinę potem byłem już na Wielkich Bulwarach, koło Opery, w samem sercu Paryża, wśród oszałamiającego turkotu i wrzawy ulicznej. Co za różnica pomiędzy tą atmosferą a tą, w której spędziłem część popołudnia! Ta, choć oszałamiająca, jak narkotyk, nie przyniosłaby tego okojenia, które mi dała tamta. Przed kilkoma godzinami, gdym jechał statkiem parowym, czułem jakąś zmorę moralną, która mi szarpała duszę, wszystko widziałem czarno, bom się na świat i siebie zapatrywał przez okopcony pryzmat chwilowego spleenu; a kiedym wracał, już byłem jakiś pokrzepiony na duchu, w tak pogodnym nastroju, że nie wiedziałem sam, co mi się stało..
- ↑ Dnia 8 maja 1896 r. obchodzono 50-tą rocznicę założenia zakładu św. Kazimierza. Na dzień ten napisała pani Seweryna Duchińska ładny wiersz okolicznościowy.