Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Trębacz cesarski.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wąsy, wbiegali i szybko stawali w szeregach, klasa za klasą.
Oglądano sobie wzajemnie mundury, zapinano guziki, obciągano pasy i otrzepywano z kurzu buty.
Oficerowie, bladzi i niespokojni, obchodzili szeregi, wskazując kadetom na drobne niedokładności w umundurowaniu i co chwila powtarzając wzruszonemi głosami, w których brzmiała pogróżka:
— Zuchowato głowy trzymać! Oczami pożerać jego cesarską mość, lecz jednocześnie wzrokiem wyrażać wiernopoddańcze uczucia i miłość synowską! Prężyć się jak struna! Powieką nie mrugnąć!
Jakaś trwoga, niby zmora straszna, zakradała się do piersi kadetów i, chociaż były to jeszcze dzieciaki, jednak wkrótce, ponure milczenie zaległo salę o żółtych, pozbawionych ozdób kolumnach i niskich, szeroko rozpartych sklepieniach.
Na plac przed korpusem wyprowadzono siódmą klasę i wyciągnięto w dwa szeregi.
Najstarsi, na wiosnę opuszczający już korpus kadeci zostali wyznaczeni do kompanji honorowej, witającej surowego, nie znającego litości cesarza, gwałtownego Mikołaja, syna szaleńca Pawła, którego oficerowie gwardji przybocznej zamordowali byli przed laty.
Przed szeregami stał trębacz.
Był to niewysoki, lecz bardzo krępy i barczysty kadet o wesołej, rumianej twarzy i śmiałych, szarych oczach.
Trzech oficerów stanęło przy kompanji.