Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Trębacz cesarski.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jednak nie zgadli koledzy, bo ledwie się zwarli przeciwnicy, Rodjonow krzyknął głucho i padł, rozkładając ręce i oddając krew ustami.
Ciężkie, złowrogie milczenie zapanowało na placu.
— Chyba nikt już się nie waży? — urągliwym, złym głosem spytał car.
Natychmiast padła odpowiedź z poza fotelu carskiego:
— Jeżeli wasza cesarska mość pozwoli...
Mikołaj obejrzał się.
Wpatrzony w niego stał wyprostowany, nieruchomy trębacz, trzymając rękę przy daszku czapki.
— Ty? Taki mały? — rzucił pytanie zdziwiony cesarz.
— Jeżeli wasza cesarska mość pozwoli... — powtórzył kadet.
— No, cóż? — wzruszył ramionami Mikołaj. — Spróbuj...
Przeciwnicy wyszli na środek placyka. Setki oczu utkwiły w nich.
Car śmiał się, patrząc na tak dziwną parę zapaśników.
— Dawid i Goljat! — zawołał car, klaszcząc w dłonie. — Tylko tym razem zwycięży Goljat, bo w żadnym pułku nie znalazłem dla Waśki godnego przeciwnika. No, zaczynajcie! Trzymaj się mocno, Waśka, bo ten „wielkolud“ zgniecie ciebie, cha, cha!
Lokaj wykrzywił twarz po błazeńsku, przysiadł na zgiętych nogach, ręce opuścił do ziemi i, trzaskając w palce, wołał: