wypływających porywali oburącz ci, którzy już nurzać się zaczynali, pociągając za sobą na dno.
Nareszcie pan Haraburda ujrzał człowieka, który mozolnie wydostawał się na środek jeziora i powoli płynął, podtrzymując osłabłą kobietę. Pływak tracił już siły, bo raz po raz głowa mu znikała pod wodą, wynurzał się z trudem na powierzchnię i coraz rzadziej wyrzucał z wody słabnącą rękę.
Rycerz szybko zrzucił trzewiki, burnus i skoczył do wody.
Dopłynął. Podtrzymując sędziwego męża i omdlałą niewiastę, popychał ich ku brzegowi. Gdy pomógł im wydostać się szczęśliwie, stanął na brzegu, zamierzając płynąć na ratunek innym. Wtedy sędziwy człowiek zawołał:
— Ratuj syna mego!
— Nie znam syna twego! — odparł pan Haraburda. — Jakże go poznam? Powiedz imię jego, będę wołał na niego!
— Azis-es-Rahman! — rzekł starzec. — Jeżeli go uratujesz — wszystko uczynię, czego zażądasz! Na Allacha, ratuj!
Pan Haraburda skoczył do jeziora.
Niewprawni w pływaniu ludzie gór i równin bezwodnych tonęli szybko.
Na brzegu w popłochu biegali niewolnicy i służba, bezradnie krzycząc i wymachując rękami. Rycerz rozglądał się bacznie. Długo nie mógł znaleźć syna sułtańskiego. Okrążył więc przewróconą galerę i dopiero wtedy dojrzał Azisa, który wisiał, uczepiony do wystającej tarcicy poszycia. Kurczowo zgięte palce już się ześlizgiwały, gdyż ramienia Azisa trzymał się
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/257
Ta strona została przepisana.