Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z brygantyny odpowiedziały wybuchy szmag polskich, a wylatujące kamienie i odłamki drzewa burzyły burty i pokłady szwedzkich galer i mniejszych brygów, zapalając niektóre z nich i topiąc.
Wtedy wynikło zamieszanie na zatoce. Różne statki w popłochu rejdowały kotwice i rąbały trzymające je przy brzegu lub przy pływających bakanach cumy, usiłując wyjść z Wisby, która stała się pułapką. Statki, płynące w nieładzie i w zwodniczem świetle płonących kryp i brygów, potrącały się burtami, zderzały się dziobami, lub wbijały ostre żelazne okucia sztab w szerokie rufy stojących przed niemi okrętów. Przerażone krzyki, nawoływania, gwizdki bosmanów na owral, ryk rogów i tub zmieszały się z trzaskiem i sykiem płomieni, hukiem dział „Zjawy Morskiej“ i bezładną strzelaniną z rusznic, gdyż ku brzegowi zbiegali zbudzeni ze snu drabanci szwedzcy i rajtarja.
Pan Haraburda szalał, a jego brygantyna, niewidzialna w nocy, nagle się wyłaniała, jak szkarłatne widmo, ziejąc ogniem ze wszystkich wyziorów burtowych, ze sztaby, z teremu sterowego a nawet z marsów, gdzie pomysłowy żeglarz ustawił lekkie śmigownice. Gdy płomienne żądła dział, łyskające wzdłuż burty, znikały, — mrok ukrywał napadającą „Zjawę Morską“, aż znów się wynurzała z otchłani nocy, w czerwonych wyziewach paszcz armatnich, groźna i wściekła.
Dwie duże szwedzkie fregaty, w obawie przed nowemi wybuchami i szerzącym się pożarem, ruszyły ku cieśninie, strzelając z armat, stojących na dziobie. Pan Haraburda nie krył się jednak, więc brygantyny, rozpiąwszy wszystkie żagle, runęły śmiało naprzód,