Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tegoż dnia król-jegomość na wspanialej łodzi burmistrza z palącemi się zniczami na dziobie, podpłynął do „Zjawy Morskiej“ i brygantynę oglądać raczył. Gdy zaś pan Haraburda kazał strzelać na wiwat ze śmigownic z dolnego pokładu, a czeladź, o łasce króla powiadomiona, wszczęła takie wiwatowanie i hałłakowanie, paląc z pistoletów i błyskając tasakami, król Zygmunt aż oczy zmrużył, jako że był to pan niewojenny, a może na myśl mu spłynęło wspomnienie zgiełku, podczas sejmu inkwizycyjnego i rokoszu Zebrzydowskiego powstałego.
Jednak miłościweini słowy dziękować raczył najjaśniejszy pan za ochotę i wierną służbę żeglarską i do nowych sławnych czynów na morzu zachęcał, poczem odpłynął, odprowadzany hucznemi okrzykami załogi „Zjawy Morskiej“ i graniem rogów.
Na rufie spuszczano i podnoszono wielką banderę z orłem białym, żegnając króla i wodza całej armaty wodnej.
Aczkolwiek Zygmunt III słynął ze skromnego i oszczędnego życia, zezwolił jednak na wydanie balu, na którym mógł poznać i urokiem swym podbić patrycjat miejski i okoliczną szlachtę, od majestatu daleko żyjącą.
Podczas tańców król, jak równy wszystkim, raczył tańczyć „pieszego“ z burmistrzynią Bischoffową, otwierając bal, a później z łaskawem słowem podchodził do rajców i miłościwie rozmawiał z panami Bolszewskim, Czarlińskim, Jackowskim, Ostrowskim, Włodkiem i Przebendowskim, co od dziadów-pradziadów na Pomorzu osiedli.
Gdy spostrzegł król pana Haraburdę, stojącego