Przejdź do zawartości

Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Inni okrętnicy — bosmanowie, komendorowie, puszkarze i prości ciurowie od żagli, rusznic, abordażowych haków, toporów i szabel kiwali radośnie głowami i słuchali uważnie przynoszonych przez pazia rozkazów rycerza.
Julius Arrenius wtajemniczał urodziwą panią Haraburdzinę w arkana wiedzy magicznej, pokazywał jej konstelacje, wpływ na losy ludów i państw mające, opowiadał o potędze Aldebarana i Kasjopei, połyskujących z czarnej otchłani nocnego nieba; baron Ralf Palen spędzał czas w obozie szwedzkich generałów, węsząc i kombinując; pan Władysław Haraburda łowił i łowił ryby; a inni robili swoje.
Pazik już przepiłowywał ostatnie sztaby kraty sędziwego Figena, uwięzionego w lochach zamkowych; okrętnicy, będący w zmowie, pod różnemi pozorami błąkali się koło składów barońskich lub oporządzali „Dumną Filsandę“, zaglądając przy sposobności na inne brygantyny.
Nagle powrócił właściciel zamku. Po dawnemu był dumny i pewny siebie. Dowiedział się bowiem, że król Zygmunt III, uparty w swem dążeniu do korony Szwecji, odrzucił ugodę z Gustawem-Adolfem i Rzeczypospolitą w długą wojnę pogrążył.
Wiedział teraz baron Palen, co ma czynić i po długiej naradzie z Arreniusem, posłał podręcznego pazia, Wojtka Kubalę po pana Haraburdę.
Pacholik przybiegł i urywanym głosem zawołał:
— Baron wzywa wasą dostojność do siebie! Zamieza on posłać swoje bryganty az hen — pod Gdańsk, gdzie scypią Swedów polskie krypy, co pływają potajemnie pod flagą swedzką. Słysałem