Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cisnęły się mocniej i nie wydały żadnego dźwięku.
Po chwili wstał i przeszedł do ogniska, gdzie właściciel karawan-seraju rozdawał kawały pieczonej baraniny i suche placki jęczmienne.
Ibrahim posilał się razem z innymi, a gdy się nasycił, usiadł w kącie na macie trzcinowej i słuchał muzyki.
Kilku beduinów grało ponure, wojownicze melodie na skrzypcach i fletach.
Jakiś młodzieniec zaczął śpiewać wysokim falsetem, podkreślając niektóre strofy błyskiem długiego jataganu, gwałtownemi, wyrazistemi ruchami i pozami bojowemi.
Wykonywał pieśń i majestatyczny taniec „mudżahidów“, wojowników, walczących pod zielonym sztandarem Proroka.
Gdy skończył, skrzypce i flety wydały skoczne wesołe dźwięki, które powoli przeszły w jękliwą melodję pełną namiętności, drażniącego nawoływania i żądzy.
Kłoś klasnął w dłonie i krzyknął przenikliwym głosem.
Na wolnej przestrzeni izby stanęła postać kobieca z opuszczonym na twarz czarnym czarczafem.
Cienki, ciemny burnus okrywał jej kształty, lecz pod tkaniną wyczuwało się młode, gorące ciało
Kobieta rozpoczynała taniec.
Stąpała drobnym, sprężystym krokiem, dzwoniąc złotemi obręczami na nogach.
Stawała się coraz wyższa, wynioślejsza ledwie dotykając ziemi palcami małych stóp, białych i delikatnych.