Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszystkie głowy się pochyliły z poszanowaniem. Prawowierni muzułmanie ujrzeli bowiem część pokrowca z grobu Mahomeda, relikwię, nadawaną najbardziej zasłużonym przed Islamem mężom.
— Każde miasto, gdzie przebywam, staje się „haramein“ — świętem miejscem... — rzucił nieznajomy, z duma zapinając burnus i poprawiając, zatknięty za pasem, krzywy jatagan.
— Nie jesteś jednak Arabem, sidi... — zauważył po chwili Ibrahim.
— Jestem „białym szeichem Mekki“ — odpowiedział z uporem w głosie nieznajomy i z łagodnym uśmiechem dodał: — Jestem więcej, niż Arab bo dążę do odbudowania wielkiego imperium Proroka, a inni — zrodzeni na tej ziemi, nawet marzyć o tem nie mają odwagi...
Ibrahim wyczuł nutę szyderstwa w głosie białego człowieka, więc podniósł drapieżną głowę i z dumą odparł:
— Jeszcze słońce czwartej części swej drogi do zenitu nie przeszło, gdy byłem kuszony, abym z ręki Turków wziął niepodległość Hedżasu, Szemmeru i Nedżda, lecz nie chciałem tego i odmówiłem, bo widzę granicę Arabji od Tauru do Oceanu południowego!
— Toś brat mi, sidi, i druh wierny! — zawołał nieznajomy. — Bratem i druhem zostaniesz jeszcze kogoś innego, potężniejszego odemnie i bliższego ci...
— Emira Feisala? — szeptem rzucił pytanie Druz.
Blade oczy białego szeicha nagle błysnęły i znikły pod opuszczonemi powiekami, usta za-