Przejdź do zawartości

Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dejrzliwie patrzą na tych, którzy przybywają z południa, bo w każdym widzą angielskiego szpiega.
Zeskoczył z konia, sam zluźnił popręgi i wyjął wędzidło z pyska ogiera. Uwiązawszy go u pala, stojącego przy bramie, skierował się do karawan-seraju.
Tłoczno było i gwarno w zacienionej, brudnej izbie.
Siwe smugi dymu snuły się pod nizkiem pułapem, bo kilku Arabów paliło nargile, słuchając kogoś siedzącego w głębi izby.
Na wchodzącego Atrasza nikt nie zwrócił uwagi. Podszedł więc bliżej i zajrzał przez głowy stojących przed nim ludzi. Zobaczył dziwną postać, tak dziwną, że aż oczy szeroko otworzył.
Biały burnus z cienkiej tkaniny oblegał wysoką sztywną postać. Turban z dwiema szkarłatnemi opaskami, świadczącemi, że ich posiadacz odbył dwukrotnie pielgrzymkę do Mekki i zanosił modły do Allaha przy czarnym kamieniu Kabby, opuszczał mu się na ramiona i otaczał długą, mięsistą twarz o wązkich, zaciśniętych wargach i jasnych, prawie bezbarwnych oczach.
— Niech imię Proroka będzie błogosławione! — pomyślał Ibrahim. — Ten człowiek jest cudzoziemcem..
Przyglądał mu się coraz baczniej. Z chwilą każdą bardziej utwierdzał się w przekonaniu że widzi przed sobą nie Araba. Świadczyły o tem długie duże stopy nieznajomego i ręce odmiennego kształtu, nigdy wśród Beduinów nie spotykanego.
Zaczął nadsłuchiwać i znowu się zdumiał.