Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cudzoziemiec mówił tak pięknie po arabsku, tak płynnie cytował wersety Koranu, tak dźwięcznym głosem deklamował stare poezje arabskie, że nikt z najczystszej krwi Arabów nie potrafiłby uczynić lepiej.
Atrasz przecisnął się przez tłum i usiadł naprzeciwko dziwnego człowieka, bacznie, chociaż ukradkiem przyglądając się niezwykłej postaci.
Nieznajomy, w oczekiwaniu przygotowanego posiłku, opowiadał o dawniej istniejącem wielkiem imperium arabskiem, o wspaniałych sułtanach, walecznych emirach, sławnych szeichach i rycerzach. Znał ich imiona i czyny bojowe na pamięć, niby stary bard wytrawny.
— Ehe!... pomyślał Ibrahim. — Ten ptaszek wie, co i dlaczego mówi... Posłuchajmy do końca!
— Mumeni! — zawołał nieznajomy. — Ten biedny kraj, leżący pomiędzy granicą państwa szachów perskich a morzem, był zawsze szlakiem najazdów. Potężni królowie Neniwy i Babylonu spadali na niego, jak orły; po nich przyszli władcy perscy, okrucieństwem prześcigający drapieżne barsy; za nimi — zakute w żelazo kohorty rzymskich cezarów, później Grecy — tchórzliwi a przebiegli, walczący nie mieczem lecz złotem; Turcy dumni i surowi; krzyżowi rycerze, walczący o swego proroka miłości, a niosący ze sobą nienawiść i mord, po nich znowu — Turcy... Teraz gdy wszystkie narody uwikłały się w sieciach wojny, czas ująć miecze i żądać zwrotu zagarniętej ziemi tym, do których od wieków należała...
Atrasz nie wytrzymał. Krew uderzyła m do głowy palce rąk kurczyły się gwatownie. Groźnym, zdławionym głosem zapytał, wbijając źrenice w obcą mu twarz siedzącego przed nim