Strona:Feliks Kon - Etapem na katorgę.pdf/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dziwne! Patrzymy wzajem na siebie i nic sobie nie mamy do powiedzenia. Oni już zdążyli postradać wszelkie związki z krajem, nas jeszcze nic nie wiąże z wygnaniem. Nawet ideowo stoimy na różnych stanowiskach: oni misjonarze — ludowcy, pokojowi propagatorzy, niemal że kulturalnicy, my — socjaliści-rewolucjoniści i — dziś już można szczerze się do tego przyznać — blankiści. Łączy nas jedynie wspólność uczucia, wspólność kajdan, symbolicznych i rzeczywistych...
Zawadzało komuś to nasze wzajemne przyglądanie się sobie i... odpędzono ich od naszej kratki...
— Zobaczymy się w więzieniu! — krzyknęli odchodząc...
— Eh! to jeszcze nieźle, jeżeli w więzieniu się można zobaczyć!
Nadeszły władze. Znowu odbyła się ceremonja sprawdzania ilości i tożsamości więźniów, znowu otoczono nas wojskiem i poprowadzono do zwykłego naszego hotelu przez ludne i ruchliwe ulice miasta.
Zajęci swą pracą ludzie nie zwracali na nas żadnej uwagi. Prowadzenie wygnańców politycznych przez ulice miasta było snać tu zwykłym zjawiskiem. Niekiedy tylko ktoś z przechodniów zatrzymał się i zdjąwszy kapelusz pozdrawiał... Byli to znajomi już dawniej tu mieszkających wygnańców.