Strona:Feliks Kon - Etapem na katorgę.pdf/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

O jakże dobrze czuliśmy się już wszyscy wówczas!
Nie powieszą! Już nie powieszą!
Nie! tego uczucia nie podobna opisać. Myśmy już śmiało spoglądali w oczy skazanym... Nie przysłaniało nam ich widmo śmierci...
Cieszyliśmy się jak dzieci... Radość drgała nam w duszy... Radość! A czyż wszyscy nie byliśmy skazani na śmierć cywilną, na długoletni pobyt w katordze i na wygnanie? Ale cóż to wszystko znaczyło wobec tego, że ci, których już opłakaliśmy, pozostawali przy życiu?...
Czasami, jak czarna chmura w jasny dzień przysłaniała nam słońce radości myśl o Szlisselburgu, ale instynktownie odpychaliśmy ją i w stęchłym więzieniu napawaliśmy się życiem...
Gdy nas wyprowadzano na spacer, bawiliśmy się jak dzieci...
Ile takich scen utkwiło w pamięci każdego z nas! Jedną z nich opiszę. Nie mogę nie opisać...
Było to 27 stycznia. Dzień był jasny, pogodny, ale mroźny. Zaduch cel X pawilonu dławił piersi, a słońce z zewnątrz, przez kratę więzienną, tak pociągało ku sobie... Śnieg lśnił miljonami brylantów. Zaledwie pootwierano drzwi, by wypuścić nas na spacer, gdy jak opętani rzuciliśmy się niemal jednocześnie ze wszystkich cel, skacząc po schodach i dokazując... Śnieg zaskrzypiał pod młodemi