Strona:Feliks Kon - Etapem na katorgę.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

odmawiali im wszelkich rysów ludzkich, widząc w nich, że tak powiem, uosobienie zbrodni.
Przy takiej rozbieżności poglądów niełatwo było ustalić normalne stosunki z kryminalistami, to też początkowo ogół zajął bierne, wyczekujące stanowisko. Ale z biegiem czasu, w miarę bliższego znajomienia się z tym światem, stosunki się zaznaczyły wyraźniej i streszczały się w sławetnym: „my sobie, oni sobie“, przyczym każda strona starała się nie wchodzić w drogę innej, nie wywoływać niezadowolenia w drugiej. Myśmy baczyli na to, by nie wstawać zbyt późno i przez to nie zatrzymywać partji. Przy ograniczonej ilości furmanek nie domagaliśmy się ich dla siebie z uszczerbkiem dla nich. Wreszcie w wydatkach ponoszonych przez całą partję braliśmy zawsze znaczny udział. Oni nigdy nie stawali po stronie władzy nawet, gdy na skutek naszego z nią zatargu pośrednio odbijało się to na nich. Owszem, nawet z pewną sympatją odnosili się do nas, zwłaszcza zaś partja kawalerska, widząc, jak my, szczupła garstka, nieraz 5—6 ludzi, stawiamy opór władzy i zmuszamy ją do wykonania naszych żądań. Poza tym, jakem to już nadmieniał, spoglądali na nas, jak na tych, z których można ciągnąć te lub inne zyski. Mieliśmy ze sobą apteczkę i, o ileśmy mogli, udzielaliśmy chorym lekarstwa. Zdarzało się, że budzono nas w nocy do chorego. Chętnie oczywiście szli-