Strona:Feliks Kon - Etapem na katorgę.pdf/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

śmy na każde zawołanie, aczkolwiek lekarza między nami nie było. Aresztanci rozumieli i oceniali jeszcze inną stronę tej pomocy. Lekarz urzędujący tylko na etapach, znajdujących się w pobliżu większych wsi, inaczej traktował chorych, gdy ich pielęgnował polityczny, a inaczej gdy działał bez żadnej kontroli. Za tę pomoc partja była nam szczerze wdzięczną i nieraz tę wdzięczność wyrażała. Niemniej gorliwie pomagaliśmy tym wszystkim, którzy zamierzali uciekać.
Dla tych, którzy nigdy pod kluczem nie byli, będzie ta pomoc niezrozumiałą i dziwną. Wszak to zbrodniarze. Ułatwiać im ucieczkę, to znaczy ułatwiać im możność dalszego dokonywania przestępstw. Nad tą stroną kwestji nawet nie zastanawialiśmy się. Dla nas byli to przedewszystkim ludzie pozbawieni najdroższego dla człowieka skarbu — wolności. Solidarność aresztancka, a może i odczuwane więzy własnej niewoli, nakazywały nam pomoc tym, którzy z tej niewoli pragnęli się wyrwać. Pod tym względem i oni, ci wyzuci z czci i wiary zbrodniarze, kierowani tym samym uczuciem, niczego nie pożałowaliby, by i nam również ułatwić ucieczkę. Myśmy im mogli pomóc tylko materjalnie — pieniędzmi, oni nieraz czynnie z narażeniem się stwierdzali tę gotowość. To też, ilekroć zwracali się do nas o składkę na uciekają-