Strona:Feliks Kon - Etapem na katorgę.pdf/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tywaniu produktów, wody i drzewa aniśmy mogli, ani chcieli.
Oficer się chętnie zgodził.
Był to typ dobrodusznego oficera. Jak zwierzę bezmyślne, zaprzągnięte do pracy i z dnia na dzień powtarzające jedne i te same ruchy, oficer jak maszyna pełnił bez myśli, nawet bez zastanowienia w ciągu lat jedną i tę samą funkcję: odprowadzał i przyprowadzał aresztantów. Z początku tego syna Marsa korciła taka służba. Rycerskich marzeń młodości nie mógł jakoś pogodzić z tą funkcją raczej katowską, niż rycerską, ale z biegiem czasu proza życia wyrugowała z jego duszy ideały młodości i jak miljony innych ciągnął swą taczkę. Takich oficerów spotykaliśmy dziesiątki. Ni to złe, ni to dobre — ot maszyna i koniec. Byle odprowadzić partję szczęśliwie do następnego etapu, byle to się odbyło cicho, bez awantur, byle mógł stale i ciągle meldować władzy, że wszystko „błagopołuczno“ (pomyślnie) — i... innych pragnień niema... A że ktoś przez tę jego „pomyślność“ grzebie najdroższe swe marzenia o wolności, o dalszej pracy, że tę jego „pomyślność“ przypłaca życiem rok rocznie kilkunastu ludzi, to go nie obchodzi, nie zastanawia się nad tym, a gdy się zastanowi, to snu mu to nie zakłóci, bo w zanadrzu ma zawsze gotową odpowiedź wszelkich miernot: „Nie ja, to inny... Czy to nie wszystko jedno!“