Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kwaśna, gryząca co niesie na siebie różne smaki... Drżał... ale poprzez wszystko słyszał jeszcze tętnienie dzwonka elektrycznego... Służba...
Zwlókł się z krzesła, westchnął i skierował się ku drzwiom. Idąc otulał się starannie płaszczem.
Wkroczył w noc i począł się posuwać naprzód nastawiając głowę pod prąd wiatru, który mu rzucał deszcz w oczy. Nie widział nic. Ledwie postąpił kilka kroków zatoczył się, znagła potrącony.
— Uważaj cymbale! — krzyknął za spieszącą się postacią.
— Sameś cymbał! usłyszał odpowiedź.
Zatłukło mu się w żołądku, uczuł zawrót głowy. Za chwilę, gdy jakoś przeszło, powlókł się dalej drogą, przecinaną przez światło i ciemność, ku zwrotnicy.
Irytowało go wszystko. Podniesione kołnierze płaszczów u służby kolejowej, wciśnięte na czoła czapki, ostrożne chlupanie nóg po wodzie, to, że nikt go nie spostrzegał, nie kłaniał się...
— Michał! — zawołał wściekły.
Ale nikt mu nie odpowiedział.
— Bydło! Bydło! — mruczał pod nosem. — Niechże was dyabli...