Przejdź do zawartości

Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
POCIĄG NADZWYCZAJNY.

Tętniły sygnały. W czarnej nocy jarzyły się ślepia czerwone, zielone, żółte. Jasne trójkąty zwrotnic, plamy lamp i latarń nie oświecały niczego, jakby w zawoje, we mgły kłęby okryte. Majaczyły tu i ówdzie kawałki szyn, porudziałe od drzemiącej na nich poświaty, ale nie szły w głąb, przerywały się co chwila, w głębi zaś była niepewność, ruch chaotyczny i szerokie, czarne pole dla wszelkiego przypadku. W ciemności poruszały się nieokreślone postacie, pląsały cienie dziwne, zmienne, nieuchwytne, szemrały w rytm deszczu słowa, brzmiały rozkazy, nawoływania, a wszystko było niespokojne, niepewne, zachwiane w mocy swej przez mrok, mgłę i sieczenie kropel wody. Zdawało się, iż wszystko co ludzkie, co rozumem urządzone i przewidziane, co doświadczone w rozlicznych wypadkach i w warunkach światła i pogody, teraz skurczyło się, zmalało i tylko jeszcze sili się na ton pewności, na spokój i powagę, ale wszelaka gromkość i roz-