Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/9

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Lećcie wzdłuż gościńców dalekich, snujących się bezmiarem widnokręgu.
    Poleciały.
    Wzbiły się zrazu w niebo, by obrać kierunek, potem ruszyły każda w inną stronę świata.
    Człowiek z wiadrem pełnił tymczasem dalej swą powinność, w duszy miał przytem wielką ciekawość, co mu też jego myśli przyniosą. Siedział i pracował i tak był zajęty, że nie spostrzegł, iż jedna z myśli nie poleciała wraz z innemi, ale siedziała na cembrowinie niepewna i zakłopotana, strzepując jeno czasem skrzydełkami.
    — Czemu zostałaś tutaj? — spytał, spostrzegłszy ją nagle.
    — Chcę się udać gdzieindziej! — odpowiedziała.
    — A dokądże się to chcesz udać?
    — Chcę zejść w głąb studni.
    — Po co?
    — Chcę poznać, skąd płynie woda, chcę przebyć całą drogę źródła i widzieć, gdzie jego początek.
    — Więc idź!
    — Nie mogę tam zejść gołębiem. Przyzwól mi przemienić się w maleńką rybkę, albo pajączka wodnego, albo kreta, lub inne jakie stwo-