Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I poco? Bóstwo przecież przestało rozumieć. Marzycielka zamknęła oczy.
Potem czuła, pogrążona w białych odmętach, że odrywa się od PŁYTY.
Wokół niej fale odrywały kawały rodzimego podłoża wraz z żywymi.
Martwi trzymali się mocno swego grobowca, jakby się z nim zrośli.
Potem, wraz z innemi spłynęła... uczuła, że miota nią coś z niezmierną siłą, uderzyła o skałę śliską i twardą niezmiernie i wreszcie... zatonęła.
Zapadła w biel, nieprześwietloną nawet czerwonem światłem i doznała dziwnego wrażenia.
Było to jakby rozstępowanie się ciała, rozkład, któremu przyświecała świadomość. Ale nikła i ona szybko, ginęła... wreszcie skończyło się wszystko.

Na świecie, zeżartym przez orkan SZALEŃSTWA, pozostały same tylko zczerniałe trupy. Chociaż szarpane zębem ZŁA, z uporem nieświadomym trzymały się powierzchni, szklistej teraz i niepodobnej do siebie. Leżały w bezładnych kupach, bez celu rozrzucone, jak je poraził piorun, to blisko siebie, to porozdzielane wielkiemi przestrzeniami, to w cieńszych, to w