Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stało się Niezapamiętalne! Niemożliwe!
Przyszło skądś, gdzie przed sekundą żył Bóg.
Jego tam już niebyło!
Padł trupem i został pochłonięty.
Cicho i na zawsze.
Było znów czarno, tak czarno, że nie widać było WIELKIEJ CIEMNOŚCI.
Zdawało się, że to jej zwęglone zwłoki wiszą w szmatach ponad światem.
A wokół cisza... cisza... martwota niezmierna.
Cisza, co trwać nie przestanie, bo jest sam trupem, cisza próżna, nie zawierająca nawet wspomnień, bo TO wszystkie przeraziło.

TO!

Tak się wydawało wszystkim drobinom na płycie.
Wszystkim?
Gdy przeminęło pierwsze osłupienie i poczęto się rozglądać wkoło, nastąpiło nowe zdziwienie i nowe, lepiej już uświadomione przerażenie.
Marzycielka, przewodnicząca kollegium kapłańskiego zagadnęła sąsiadkę i nie otrzymała odpowiedzi. Zdziwiona, że gadatliwa ta osoba