Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/40

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    pamiątką dni minionych. Coś o uczcie się zaplątało w pamięci niechętnej wspomnieniom, o uczcie braterskiej, kartach, cykutowym winie, gościu spodziewanym, tem i owem... ot smutne, smutne rzeczy...
    Wszystko, a nie wyliczyłem ni małej części onych rupieci, mieściło się na wózku a przewiązane były troskliwie porządnym sznurem, z widocznem nawet staraniem o elegancyę. Ten, kto to uczynił, w całej pełni zasługiwał na miano zdolnego i o dobro klientów dbałego fachowca.
    Człek to był zresztą dziwny jakiś.
    Teraz, gdy przystanął dla spocznienia i ocierał pot z czoła rękawem, widać go było wyraźnie.
    Rysy miał ostre, haczykowaty nos, zarost czarny, kędzierzawy.
    Uśmiechał się jowialnie, szeroko otwierając usta.
    Na głowie jego widniała czerwona czapka, z przypiętą z przodu blachą. Słońce grało na niej barwami tęczy, jak na szybie katedry i zdala jaśniał wyraźnie napis:

    Posługacz publiczny.

    Czapka siedziała na głowie krzywo jakoś, a