Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podobnie jak i tamten, ów na przedzie... Hej, hej! Jednegośmy wszyscy rodu, po prawdzie, jednego!
— Cóżeś to pan zacz?
— Sługa waszmości, ba, dziecko rodzone! Przypuszczenie jestem, które było na tyle śmiałe że wzięło na siebie formę widoczną. Mogłem być tem, mogłem być owem, wisiałem ponad ludźmi, jako możliwość jeno...Tyś rzekł... no i stałem się. A mogę być jeszcze czemś innem...
— Dyalektyka po ciemku mnie nie bawi.
— Po ciemku mówisz? O, nie wiesz co znaczy ciemno... A wszak myślałem, że wiesz. Przecież mówiłeś: “... tak ciemno, że słów niema w ludzkim języku, ani krzyku w ludzkich piersiach, ani serce ze strachu tak bić mocno nie potrafi“... ...Wszak tak mówiłeś? Otóż posłuchaj... Myślę, że coś się wielkiego stanie?
— Cóż takiego?
— Słabe wyginą od ciemności. To jest tajemnica Sądu.
— Czemu?
— To pytanie stworzyli ludzie. Niema go wcale.
— Nieprawda. Ja nie chcę. Ja zniszczę wszystko, co jest w tobie. Wszak mogę cię unicestwić, gdy zechcę.