Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gąc chcieć, chyba w fantazyi czasem... przez ten sen, który zowią rozumowaniem.
I naraz uczułem... (a może trwało to już czas jakiś, tylko teraz uświadomiło się...) uczułem, że kroczy ktoś koło mnie z intencyą zaczęcia rozmowy, z zamiarem powiedzenia czegoś ważnego.
Coś nas dzieli, czułem, coś nas dzieli, niepotrzebnie dzieli, albowiem należałoby wyświetlić bardzo ważną rzecz.
Milczenie nas dzieli, pomyślałem i począłem śpiewać wraz z innymi. Głosy płynęły harmonijną, szeroką falą. Pieśń o nadziei była już teraz samą nadzieją. Akordy spiętrzyły się w ruchome kształty, jak fale morza, a na nich zamigotał żagiel, nie ...rycerz płynący na białym płaszczu swoim, witeź opowiadany, a teraz już dopełniony, ożywiony tęsknotą i postawiony na czele tłumów idących po ciemni... Był już, czułem, widziałem go nieledwie, i śnił mi się szum sztandaru, który trzymał w ręku.
Śpiewaliśmy chwałę jego, pobudkę bohaterowi nuciły serca.
I ciągle ten jakiś człek, tuż przy mnie, a daleki, obojętny, a złączony z moimi myślami.
— Tak, tak! — począł mówić w tej chwili. — Złączony jestem z twymi myślami obywatelu,