Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/30

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    WOLNOŚĆ.

    Niewysłowiona nim owładnęła radość.
    Powód?
    Równie nieznany, jak w gruncie rzeczy nieznane jest wszystko.
    Przecież to takie proste. Budzisz się pewnego ranka... i wyciągasz ręce do świata, by go objąć, by go ucałować.
    Zazwyczaj w sekundę potem dostajesz psztyczka w nos.
    Naprzykład... Zresztą i na cóż przykładów...
    Ale są takie dni, kiedy psztyczków owych nie czujesz... poprostu rozśmieszają cię one tylko... ot całkiem jakby ich celem był nos twego n. p. krawca.
    I cóż dziwnego, że się w dniu takim radujesz?
    Pomieszana tu, jak widać, przyczyna ze skutkiem i niewiadomo już... co było na początku.
    Dość, że rozpierała go poprostu radość.
    Chciał pocałować świat.
    Zbudził się tego ranka w bajecznym kraju swobody.
    Wszystko, co go otaczało, było piękne i nowe.