Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/22

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Słuchaj! I powiedz mi co słyszysz! — rzekł tajemniczo.
    Przeraziła się na dobre.
    — Co ci jest Franek! Boże drogi... co ci jest?
    — Pst! — wyszeptał kładąc palec na ustach. — Słuchaj pilnie!
    Słuchała, szeroko otwarte oczy wlepiwszy w jego twarz.
    — Nie słyszę nic! — odparła po chwili. — Ktoś rozmawia na podwórzu, płacze dziecko i kapie woda...
    — Otóż to właśnie... — szepnął — woda ...ale co kapie — słuchaj!
    — Boże drogi... czy ja wiem? Prawda... to trochę podobne do telegrafu... tak, coś stuka... ale nie wiem co... wszak nie umiem telegrafować. Puk... puk puk... puk... puk puk... i tyle. Mój drogi, wszakże to czyste dzieciństwo! Niechże sobie kapie. Sam wiesz dobrze, że to dzieciństwo... jesteś zmęczony i na tem koniec... Chodź, kładź się!...
    Pociągnęła go w stronę łóżka.
    — Rozbieraj mi się zaraz! — powiedziała stanowczym tonem.
    — Ale cóż znowu... — bronił się. — Wszakże dopiero ósma, ledwo się na dobre ściemniło.
    — Rozbieraj się... jesteś chory...