Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/213

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    za sobą, jak brat za siostrą, siostra za bratem.
    Cóż dziwnego... Żyjemy ciągle razem, a ciągle daleko... On mówi ciągle: Stój! Milcz! Giń! I niewolnicy jego stoją... stoją w miejscu, jak zaklęci i milczą i giną... A moi idą, mijają, przepadają gdzieś w dali śmierci i... zostają żywi na wieki... I nie wiedzą, że zostali. A tamci nie wiedzą, że zginęli.
    Rozumiesz?
    Nie odpowiadał.
    — A ludzie... którym ustały kontrasty CHLEBA i WODY... ludzie tacy, którzy żywią się swym ruchem... swą falą... swojem przeznaczeniem... ludzie wolni, sprzymierzeni z WODĄ i sprzymierzeni z CHLEBEM... ach, tacy ludzie... Ale czy ty mnie rozumiesz?
    Nie odpowiadał.
    — Chłop... o nie! Ty... wy... nigdy, nigdy!
    Mówiła teraz chyba do siebie, chyba do brata, chyba do wiatru, czy chmur nim pędzonych, krewnych sobie na niebie. Szumiała ciszej, jakby... sobie samej.
    A z pod fali zaczęło coś śpiewać:

    Oooooj rzeko, rzeko, rzeko...
    Wzięłaś mnie daleko...

    — Cicho bądź! — powiedziała temu niewidzialnemu.