Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przymierze! — wrzasnął i zerwał się z ławy.
Maciek spojrzał na brata zdumiony wielce.
— Nie wiele popiłeś, ale jakoś ci się sprzeciwiło...
Nie odpowiedział nic, ale wstał i wyszedł przed dom. Księżyca nie było, ale gwiazdy jasno świeciły. Szum zalatywał od rzeki. Jasiek czuł, wiedział dobrze, że teraz trzebaby tam pójść... tam... do niej... bo ona teraz właśnie powiedziałaby niejedno...
— Nieciekawym!... — uparł się — Wcalem nie ciekawy!
I poszedł do karczmy.

Pan komisarz łapał ryby. Pan komisarz był na urlopie.
Urlop, rzecz dobra.
Oooj dobra!
Nic jakoś nie bierze dzisiaj, myślał patrząc na korek, o który, jakby był mocno we dno rzeki wbity, woda rozbija się z szumem.
Ooo! Urlop rzecz doskonała! Tylko nie łatwa.
Wszystko co dobre, trudne jest.
— A! Mam cię! — wrzasnął nagle z radością wprost dziką.
Ale to było złudzenie.