Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Za pozwoleniem... a na czemże spocznie belkowanie dachu? — pyta ktoś.
— Patrzcie! Oto jest rozumowanie konserwatysty... jemu dach jest wszystkiem, wydaje mu się, że górować, panować, gnębić, to jedyna racya życia.
— Ależ panowie... wszakże to jest rozumowanie szaleńca... bez ścian i dachu...
— Szaleniec... szaleniec!
— Panowie! Proszę się uciszyć... Zabieram głos dla zreasumowania sprawy. Zaszczycony waszym wyborem...
— Ja głosowałem za Nietoperzem... Veto!
— Zaszczycony wyborem na prezesa, konstatuję w pierwszej linii niezwykłe zainteresowanie obywateli sprawą przebudowy...
— Restauracyi... nie przebudowy!
— To jest właściwie... racya... restauracyi, sądzę, że utrafię w myśl wszystkich, jeśli...
— Się pan powiesisz! — dokończył ktoś.
W czwartem oknie drugiego piętra stoi człowiek jakiś i śmieje się szyderczo.
To Habdank, krawiec gromadzki, dziwnie pyszny i bezceremonialny.
— Cymbał! — woła pokazując w nie palcem. — Patrzcie na cymbała! Czyż ktoś się wogóle wyprowadza kiedy ze Starego Domu?