Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czajny. Jakieś ukojenie zapanowało, czy otępiałość.
Mijały godziny, król leżał bez ruchu.
Dusza jego tymczasem powoli, powoli oddalała się, płynęła szarą dalą bez kształtów i nazwy.
Lampa raz jeszcze błysnęła światłem i zgasła.
Czarny aksamit otulił wszystko szczelnie, zdawało się, że z każdem westchnieniem wciąga się pył czarny, niezmiernie subtelny w płuca. I jakby płyn ten był wodą Lety, znikały od niego zjawy wszystkie po kolei... to, co nazwy nosi nicestwiło się, zachodziło za chmurą nicości, wytrzebiały się lasy myśli, a na ugorzysko jałowe stępowała bezforma mgła NIENAZWALNEGO, NIEWYSŁOWIONEGO...
A wówczas, na tem tle jakby niebytu, gdy krew odpłynęła od wypoczywającego mózgu, gdy oddech spadł do szmeru nie dosłyszalnego, a piersi zamarły bez ruchu, wtedy czarną nicością począł kołysać rytm jakiś.
Było to falowanie ciemni.
Było, jak kiedy DUCH BOŻY unosił się ponad wodami w przedstworzennej pustce.
Płynęła z dali fala, tak lekka, jak sen o przypływie. Nastawał powoli prąd ku lądom nie-