Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiem wam... powiem całemu światu dla jego dobra.
— Wiem to, spodziewam się i dlatego wzywam cię: Złóż w moje ręce przysięgę, że nikt nie dowie się od ciebie ani słowa!
— Nikt, dlaczegóż to?
— Słuchaj! Czy dałbyś szalonemu, albo dziecku miecz ostry w rękę? Nie. Otóż wiedza twoja byłaby mieczem i zagładą, nie dobro rozszerzyłaby po świecie, oddana w moc tłumów zawistnych i żądnych posiadania. Z potęgi zdolnej poruszyć ziemię z posad, z wiedzy tej uczynionoby szał straszliwego użycia, chaos piekielnych uciech, w których świat spłonąłby dnia jednego, jak garstka słomy na ognisko rzucona.
Nie czekając odpowiedzi pochwycił arcykapłan pałkę wiszącą u ściany i uderzył nią uroczyście trzy razy w wielki złoty gong.
Natychmiast napełniła podziemie światłość wielka i muzyka rozbrzmiała wspaniała. Jakby cudem zjawili się lewitowie, biali, strojni rycerze, dziewczęta z koszami pełnymi kwiatów, sztandary zwinięte i pochylone w podziemiu, gotowe szeleścić w powiewie morskiego wichru.
— Skąd się to wzięło? — Skąd wiedziałeś?
Zdumiony Istagogos oglądał się za kapłanem,