Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła serdecznie, jak młodszego, ukochanego braciszka.
— O, mój drogi mały lordzie! — wołała — jakże się cieszę, jak szczerze się cieszę, że wszystko dobrze się skończyło. Byliśmy w takiej obawie... O, jakież to szczęście!
Obeszła z nim cały park, bo Cedryk chciał jej pokazać przygotowania do iluminacyi. Potem przedstawił jej przyjaciół swoich z Nowego-Yorku, kupca korzennego i Dika, których już znała z opowiadania jego.
— Miss Wiwiano — rzekł chłopczyk — to jest pan Hobbes, mój najdawniejszy przyjaciel, a to drugi mój przyjaciel Dik. Ja im mówiłem, że pani taka śliczna, i że zobaczą panią w dzień moich urodzin.
Miss Wiwiana podała uprzejmie rękę kupcowi i Dikowi, rozmawiała z nimi o ich podróży, o Ameryce i pytała, czy im się Anglia podobała. Cedryk uszczęśliwiony był myślą, że piękna panna zachwyci obu jego przyjaciół, tak jak i jego samego zachwyciła.
— Bardzo ładna i miła panienka, a jaka uprzejma — mówił Dik do kupca, gdy chłopczyk oddalił się z towarzyszką swoją — nigdy nie widziałem ładniejszej i milszej w całym Nowym-Yorku.
I długo wodził oczyma z uwielbieniem za piękną panną, która trzymając małego lorda