Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kie swoje przymioty. Doszły aż do nas wieści, że ubodzy twoi dzierżawcy ją uwielbiają.
— Więcej jeszcze uwielbiają tego malca, — rzekł hrabia, wskazując Cedryka, który bawił się z Dugalem na drugim końcu salonu — co się tyczy jego matki, możesz się z nią przyjaźnić, jeśli masz ochotę, nic mi to nie szkodzi. Niebrzydka z niej kobiecina i rad jestem, że uroda matki przeszła na dziecko. Wdzięczny ci nawet będę, jeżeli ją zechcesz odwiedzić, tylko odemnie nie wymagaj, żebym ją przyjmował u siebie, bo na to nigdy się nie zgodzę.
Lady Lorridale powtórzyła później tę rozmowę mężowi i rzekła na zakończenie:
— Chociaż jej widzieć nie chce i niechętnie się o niej wyraża, odgadłam jednak, że nie ma on takiej nienawiści do synowej, jaką udaje i wmawia w siebie. Rzeczywiście ogromną zmianę widzę w dostojnym moim braciszku. Dziwne to są rzeczy, trudne do uwierzenia, ale nic innego, tylko przywiązanie do tego dziecka taki wpływ na nim wywarło, cudu prawdziwie dokazało. A czy uważałeś, jak ten chłopaczek jego kocha? Z jaką czułością do niego się przytula, rączkę opiera na jego kolanie. Nigdy żaden z synów nie śmiał zbliżyć się do tego srogiego ojca, ani spojrzeć mu w oczy.
Dnia następnego lady Lorridale odwiedziła matkę Cedryka, po powrocie rzekła do hrabiego: