Strona:F. H. Burnett - Mały lord.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wieczerzy w izbie czeladnej, że w życiu swojem nie widzieli takiego ślicznego, roztropnego, miłego chłopczyka. Siedział sobie u stołu naprzeciwko jego Dostojności, jakgdyby obiadował z najlepszym swoim przyjacielem, z najczulszym dziadkiem. Gdyśmy na odgłos dzwonka weszli z Jakóbem do biblioteki, lord Fautleroy spał na kobiercu. Na rozkaz jego Dostojności zabraliśmy go i przenieśli tutaj. Jakób niósł go na ręku, ach! żebyś pani widziała, jak on wyglądał! Istny aniołek. Główkę przytulił do ramienia Jakóba, jasne włoski rozsypały mu się dokoła, spało niebożątko tak spokojnie, z ustek różowych równiutki oddech wychodził, nie mogliśmy oczu oderwać od niego. Jego Dostojność ma także dobre oczy, poznał się na tem dziecku, zaraz ja to spostrzegłam, że tak patrzał na małego lorda, jak nigdy, na nikogo nie patrzy. A do Jakóba powiedział cichutko: „Ostrożnie, żebyś go nie przebudził.“
Cedryk tymczasem przeciągnął się na łóżku, potem usiadł i z podziwieniem zaczął się rozglądać dokoła. Obaczył w pokoju dwie kobiety. Pokój był duży, wesoły, obity jasnym kretonem w kolorowe kwiatki, suty ogień palił się na kominie, promienie słońca zaglądały przez okna, przy których wiły się gałęzie zielonych bluszczów w doniczkach. Obie kobiety, widząc, że Cedryk się przebudził, zbliżyły się do łóżeczka; w je-