Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sia przebywa w niebie; ona jednak po dłuższych rozmyślaniach wyrobiła sobie pogląd nieco odmienny na tę sprawę.
— Poszła do nieba — odpowiedziała. — Ale jestem tego pewna, że ona czasami przychodzi, żeby mnie zobaczyć... choć ja zobaczyć jej nie mogę. To samo robi i twoja mamusia. Być może, że w tej chwili obie są w tym pokoju i patrzą na nas.
Lottie usiadła i rozejrzała się wkoło. Była ładną, drobną istotką o kędzierzawej czuprynce, a okrągłe jej oczy miały barwę niezapominajek. Jeżeliby matka widziała ją w ciągu ostatniej pół godziny, napewnoby nie pomyślała, że jej dziecko tak jest podobne do aniołka.
A Sara snuła dalszy ciąg swej przemowy. To, co mówiła, niejeden człowiek poczytałby za piękną bajkę, jednakże w jej wyobraźni przedstawiało się tak prawdziwie, że Lottie chcąc nie chcąc poczęła się przysłuchiwać. Dotychczas opowiadano jej, że mamusia ma skrzydełka i aureolę, i pokazywano jej obrazki, które przedstawiały istoty w białych powłóczystych szatach, zwane aniołami. Natomiast Sara opowiadała jej jakby jakąś prawdziwą opowieść o przepięknym kraju, gdzie żyją prawdziwi ludzie.
— Są tam wielkie łąki pełne kwiatów — mówiła, zapominając się zupełnie, jak zwykle w podobnych ra-