Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A właśnie, że przy zdrowych, tak zupełnie, jak pan, jak wszystkie te mordy dokoła, — dodał, odwracając się i wskazując na publiczność. — Wszyscy pozabijali ojców, a przyznać się boją, bo się lękają, — zgrzytnął z bezbrzeżną pogardą. — Tają się jeden przed drugim, kłamcy, bezwstyniki, wszyscy pragną śmierci swoich ojców.
„Niech się źrą gady”, gdyby się okazało, że tu niema ojcobójstwa, wpadliby w gniew i rozeszliby się wściekli. Widowiska im trzeba, chleba i widowiska, a i ja nie lepszy. Chryste panie! czy nie macie tu wody, dajcie mi się napić. — Tu chwycił się obu rękoma za głowę.
Woźny przyskoczył do niego, Alosza również.
— Nie wierzcie temu, — wołał Alosza, on chory, w malignie, on bredzi.
Katarzyna Iwanówna, unieruchomiona przerażeniem, powstała i popatrzyła na Iwana. Dymitr zerwał się także, usta jego skrzywiły się jakimś dzikim uśmiechem, nasłuchiwał pilnie co brat mówi.
— Uspokójcie się, nie jestem waryatem, tylko zabójcą, — zaczął znów Iwan. — Od mordercy nie można wymagać, aby był krasomówcą, — dodał nagle, śmiejąc się szyderczo.
Prokurator bardzo widocznie poruszony, pochylił się do przewodniczącego, Fediukowicz stał się cały słuchem, sala zamarła w oczekiwaniu, wreszcie przewodniczący opamiętał się.
— Zeznania pańskie są niejasne, — rzekł do Iwana, staraj się pan opanować i opowiadać dokładnie, jeśli masz pan istotnie coś do powie-