Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zie? Coś złego, zdaje mi się, ale to nieprawda. Liza mi się podoba. Kati się boję, ona jutro rzuci mnie i podepcze. Ona myśli, że zazdrosny jestem o Dymitra i gubię go umyślnie, ale przekona się, że to nieprawda.
Jutro sąd, krzyż biorę na siebie. Ale czy wiesz, że nie odbiorę sobie życia? Nie byłbym do tego zdolny. Nie dlatego, ażebym się bał, tchórzem nie jestem, ale z powodu żądzy życia.
Skąd ja wiedziałem, że Smerdiakow się powiesił? Ach! to on mi powiedział.
— To ty naprawdę wierzysz, że tu ktoś był? — pytał Alosza.
— Tu, na tej kanapie, ty go spłoszyłeś, Alosza, on się ciebie boi i znikł, skoroś tylko tu wszedł.
Lubię patrzeć na ciebie, Alosza, lubię twoją twarz, czy wiedziałeś o tem? A wiesz, a wiesz? On, to właściwie ja sam, t. j. wszystko to, co we mnie najgłupsze, najniższe, najpodlejsze.
Nazwał mnie romantykiem, chociaż to blaga. Głupi jest bardzo, ale tem właśnie bierze, a chytry przytem, wiedział na co mnie brać, dokuczał mi wciąż, że waham się, niewiedząc czy to sen, czy prawda, i tem zmusił mnie do słuchania swojej paplaniny.
Przytem jednak powiedział mi o mnie kilka prawd, na które sambym się nigdy nie zdobył.
Czy wiesz, Alosza? — mówił dalej Iwan całkiem seryo i jakby poufnie. — Bardzobym chciał, żeby to był naprawdę on, a nie ja.
— Zmęczył cię bardzo — zauważył ze współczuciem Alosza.