Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wania. — Pewna n. p. dzieweczka, Normandka, blondyna cudnej krasy, czy wiesz, co odpowiedziała, gdy robiono jej uwagę, że zbyt często przywodzi ludzi na pokuszenie. — „Ca leur fait tant de plaisir, et à moi si peu de peine”. — Wspaniały krzyk natury, a raczej niewinności. — Nieprawdaż! — Ale widzę znów kręcisz nosem, znów się gniewasz.
— Precz! precz! Odejdź już raz, — jęknął boleśnie Iwan. Utkwiłeś mi w mózgu, jak nieznośna zmora, a przytem nudzisz mnie tak szalenie, o! gdybym cię mógł raz unicestwić.
— Raz jeszcze proszę cię, staraj się ograniczyć twoje wymagania i nie żądaj odemnie rzeczy wielkich i pięknych, a obaczysz, jak prędko się porozumiemy.
Masz do mnie żal, że nie objawiałem ci się w purpurowym blasku, wśród grzmotów i błyskawic, ze skrzydłami na wpół opalonemi wiekuistym ogniem.
Obrażony jesteś w uczuciach estetycznych i dumie swojej tem, że do tak wielkiego jak ty człowieka, ośmielił się przystąpić taki prosty, ordynarny dyabeł. — Miałem zamiar poprzednio przedstawić ci się pod postacią dymisyonowanego radcy, z orderami lwa i słońca w butonierce, ale cóż, byłem pewien, że rzucisz się na mnie i wybijesz jedynie za to, żem sobie nie przypiął chociażby gwiazdy porannej i Syryusza. A i teraz wciąż nazywasz mnie głupcem. Mój Boże! nie mam wcale pretensyi równać się z tobą rozumem. Mefistofeles zapowiada Faustowi, że robić będzie zło, a robi dobro, to już jego rzecz, ja znowu prze-