Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnie wiarę, że jesteś sobą, a nie mojem sennem widzeniem, a teraz raptem utrzymujesz znów, że jesteś tylko halucynacyą.
— Przyjacielu, postanowiłem trzymać się dziś nowej metody, potem ci to wytłómaczę. Widzisz, ja się wtedy zaziębiłem, ale nie tu u was, tylko jeszcze tam.
— Jakto tam! to znaczy gdzie? A długo tu będziesz siedział, czy nie mógłbyś się raz wynieść? — zawołał Iwan prawie z rozpaczą. Przestał chodzić i usiadł znów, oparłszy głowę na ręku. Zerwał z czoła mokrą serwetę i cisnął ją z gniewem na ziemię; widocznie zimny okład nie skutkował.
— Nerwy masz dziś rozstrojone — zaczął niedbale gość, zachowując jednak ton przyjacielski. — Gniewasz się na mnie za to, że się tam zaziębiłem, a przecież tak było istotnie. Śpieszyłem właśnie na obiad dyplomatyczny do jednej petersburskiej damy, która robi ministrów. Miałem na sobie frak, biały krawat, rękawiczki, a byłem jeszcze bardzo daleko od ziemi; aby się do was dostać, musiałem jeszcze przelecieć sporo przestrzeni. Przelatuję ją migiem, ale zawsze trzeba na to trochę czasu, bo i światło od słońca idzie tu osiem minut, a tu, jak już ci mówiłem, miałem na sobie tylko frak, z otwartą kamizelką. Duchy wprawdzie nie marzną, no, ale kiedy się już raz obleką w ciało, to... Słowem, postąpiłem sobie jak lekkoduch, puszczając się tak w drogę. A tam, wśród przestworów, w eterze, w wodzie, panuje mróz, uf! właściwie już nawet nie mróz,