Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niono mnie pod wielu względami. Za bardzo ludzi kocham. Gdy przychodzę tu was odwiedzić, to życie moje nabiera niejako realnych kształtów i to robi mi wielką przyjemność. Wszelka obstrukcyjność przykrą mi jest, podobnie jak i tobie, a przytem lubię wasz ziemski realizm. Tu, u was, wszystko jest jasno określone — geometrya, formuła, a u nas same jakieś niewiadome zrównania. Chodzę tu sobie i marzę (ja bardzo lubię marzyć), nawet staję się przesądny, nie śmieję się, to bardzo przyjemnie być przesądnym. Nabieram tu wszystkich waszych przyzwyczajeń. Do łaźni miejskiej chodzę. Pasyami lubię parzyć się z waszymi popami i kupcami. Ideałem moim jest wcielić się choć raz w jaką grubą siedmiopudową przekupkę i wierzyć w to, w co ona wierzy. Pójść do cerkwi i świecę postawić przed obrazem, jak ona to robi, wtedy dopiero przeszłyby moje cierpienia. A i leczyć się u was bardzo lubię. Na wiosnę, kiedy tu panowała ospa, poszedłem do magistratu i kazałem ją sobie szczepić, wprawiło mnie to w tak doskonały humor, aż ofiarowałem dziesięć rubli na braci Słowian. Ale ty coś nie słuchasz, nie w humorze dziś jesteś. Ja wiem — chodziłeś wczoraj do doktora. I cóż ci powiedział? jakże tam z twojem zdrowiem?
— Głupi jesteś.
— Za to ty rozumny. Ja wcale nie przez współczucie się pytam. Nie chcesz, to nie odpowiadaj. Ot i znów reumatyzm powraca.
— Głupi jesteś — powtórzył Iwan.
— A ty wciąż jedno. Przeszłego roku na-