Przejdź do zawartości

Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pana, a czemu się pan tak spóźnił? Gdzie to pan idzie, Aleksy Fedorowiczu?
— Ja do Lizy — odrzekł Alosza, rejterując szybko.
— Tylko nie zapomnij pan odwiedzić mnie znów.
Wszedłszy do Lizy, Alosza znalazł ją w bardzo złem usposobieniu. Była widocznie ogromnie rozdraźniona i zdenerwowana, schudła przytem, a pożółkła jej twarzyczka wyglądała chorobliwie.
— Wiem, że śpieszysz do brata, a mama zatrzymała cię całe dwie godziny i opowiadała niestworzone rzeczy.
— Zkądże wiesz o tem?
— Podsłuchiwałam pod drzwiami; cóż patrzysz na mnie tak surowo, podsłuchiwałam i wcale się tego nie wstydzę i zawsze tak będę robiła, bo nie ma w tem nic złego.
— Widzę, że jesteś bardzo rozdraźniona.
— Przeciwnie, jestem w doskonałym humorze i bardzo się cieszę, że ci odmówiłam i żoną twoją nie będę.
— Czy po to mnie wezwałaś?
— Po to. Chciałam ci powiedzieć jedno moje pragnienie. Okropnie chcę, żeby się ze mną ktoś ożenił, a potem porzucił, zdradził, odjechał. Ja nie chcę być szczęśliwa.
— Podoba ci się życie nieporządne?
— Tak! chcę prowadzić życie nieporządne. Lubię to! Takbym chciała, naprzykład, podpalić dom — i to tak: podkraść się pocichutku, żeby nikt nie widział i podpalić, a potem patrzeć, jak dru-