Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podwiązkę, a zapuściwszy rękę za pończochę począł jakby coś szukać palcami. Iwan patrzył na to i nagle przyszło mu na myśl, że może Smerdiakow oszalał.
— Waryat! — krzyknął z przestrachem i skoczył tak gwałtownie, że się oparł plecami o ścianę, do której przywarł.
Smerdiakow, nie zważając na to, wydobył wreszcie z poza pończochy pakiet jakiś, zawinięty w papier, i położył go na stole.
— Patrz pan — rzekł zcicha.
— Co takiego? — pytał Iwan z trwogą.
— Niech pan raczy obejrzeć.
Iwan przystąpił machinalnie do stołu i zaczął rozwijać papier, ale cofnął się znów, jakby za dotknięciem oślizgłej skóry obrzydłego płazu.
— Ręce panu drżą — zauważył Smerdiakow i rozwinął papier sam, a wtedy wypadły z niego trzy paczki banknotów.
— Policz pan, tu jest trzy tysiące, nic nie brakuje. Weź pan je sobie.
Iwan patrzył na pieniądze, blady jak płótno.
— Więc pan naprawdę nie wiedział? — spytał jeszcze raz Smerdiakow.
— Nie, nie wiedziałem, myślałem, że to Dymitr, brat. — Tu chwycił się obu rękami za głowę. — Słuchaj! Czyś ty sam zabił, czy z nim, z bratem moim?
— Z nikim, tylko z panem, z panem tylko, a Dymitr Fedorowicz jest bez winy.
— Dobrze, dobrze! O mnie potem, jak mi ręce drżą, słowa nie mogę wymówić.