Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że i Katarzyna chodziła do Smerdiakowa i miała z nim jakąś rozmowę, postanowił udać się raz jeszcze do tego człowieka, aby wybadać go poraz ostatni. „Zabiję go chyba tym razem” — myślał po drodze.
Gdy przyszedł, Marya Kondratiewna wybiegła na jego spotkanie, prosząc go, aby nie męczył chorego zbyt długą rozmową.
— Taki już słaby, że nawet herbaty nie chciał pić, — mówiła z żalem — przytem ma gorączkę.
— Czy bredzi? — spytał Iwan.
— Ależ nie, przeciwnie, cichy jest, cichuteńki i słowa do nikogo nie powie — upewniała Marya Kondratiewna.
Iwan otworzył drzwi i wszedł do izby. W izbie było znów bardzo gorąco, przytem zaszły małe zmiany w umeblowaniu. Miejsce jednej z ławek zajęła duża, skórzana sofa, na której zasłana była dość czysta pościel. Przed kanapą ustawiono stół, przez co w izbie zrobiło się bardzo ciasno. Smerdiakow siedział oparty o poduszki; zmienił się bardzo, schudł i pożółkł. Oczy mu wpadły, dolne powieki były całkiem sine. Wchodzącego Iwana spotkał spojrzeniem zupełnie obojętnem, i nie zdziwił się ani trochę jego przybyciem.
— Widzę, żeś naprawdę chory — rzekł Iwan, siadając — nie będę cię długo zatrzymywał, odpowiedz mi tylko na jedno. Była tu u ciebie Katarzyna Iwanowna?
Smerdiakow milczał długo, w końcu odrzekł z nieopisaną pogardą: