Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dotknięta do żywego jawnem lekceważeniem Dymitra, rzuciła się do powracającego Iwana, jak do swego zbawcy, wiedziała doskonale, jak gwałtowną namiętność budziła w tym człowieku, którego umysł i serce stawiała wyżej nad wszystko, mimo to, dumna dziewczyna nie chciała się poddać i dręczyła się nieustannie skrupułami, jakoby to ona zdradziła Dymitra. To właśnie nazywał w niej Iwan kłamstwem na kłamstwie.
Pasując się tak wciąż z własną namiętnością, mógłby Iwan naprawdę zapomnieć o morderstwie ojca i zawiłych wątpliwościach, związanych z tym faktem, gdyby nie pewna okoliczność. Oto Alosza obstawał stanowczo przy twierdzenia, że zabójcą jest Smerdiakow, Iwan, nie zdając sobie z tego sprawy, cenił wysoko zdanie młodszego swego brata i to jedno mogło go zachwiać w powziętem mniemaniu. W parę tygodni po odwiedzeniu Smerdiakowa w szpitalu, miał on rozmowę z Aloszą, która wstrząsnęła nim znów do głębi.
— Czy pamiętasz, bracie? — spytał go — jak raz Dymitr targnął się kiedyś na ojca, po obiedzie, i pobił go ciężko.
— Tak jest — odparł Alosza.
— A czy pamiętasz? jakem powiedział wówczas: „Niech się źrą gady”, mając na myśli spór ojca z Dymitrem. Czy przypuszczałeś, że pragnąłem, aby Dymitr zabił ojca i to jaknajprędzej.
Alosza zbladł i, milcząc, patrzył bratu w oczy.
— Prawdę mów! słyszysz! prawdę! — krzyknął Iwan, ja muszę wiedzieć koniecznie, bez żadnej osłony.